O mnie

Moje zdjęcie
Chcę żyć życiem uważnym, świadomym i radosnym. Nie zawsze się da, nie zawsze potrafię, nie zawsze się udaje. Ale nieustannie próbuję.

sobota, 27 kwietnia 2013

Prawo zasiewu i zbioru

Istnieją pewne naturalne prawa, które działają, czy nam się to podoba czy nie, czy w nie wierzymy, czy nie. Jednym z moich znienawidzonych jest prawo zasiewu i zbioru: jeśli siejesz pietruszkę, to wiesz, że wyrośnie z niej pietruszka. Chyba że trafisz na nieuczciwego sprzedawcę, to wyrośnie Ci marchewka, ale to i tak znaczy, że prawo zasiewu i zbioru zadziałało – nasiona marchwi nie mogą stać się nasionami pietruszki, choć czasami bardzo byśmy chcieli aby było inaczej. Brzmi absurdalnie? Ktoś powiedział, że większość naszych modlitw to błagania, by prawo zasiewu i zbioru nie zadziałało: nie uczyłam się do egzaminu, więc naturalną konsekwencją powinno być jego oblanie, ale po testach błagam dobrego Boga aby jeszcze tym razem „się udało”, bo następnym razem to już będę tak przygotowana, że zagnę nawet samego profesora. Albo słodycze: jak fajnie byłoby je zjadać kilogramami nie wpadając w otyłość ani cukrzycę! Niektórym się przecież udaje. O, jak ja nie cierpię ponoszenia konsekwencji! Mocno postanawiam, że następnym razem to już się bardzo, bardzo postaram, i pewnych rzeczy to już nigdy nie zrobię, a inne tu już zawsze, ale to zawsze będę robić. Wychodzi różnie. Czyli jak zwykle.
Czasami zapominam, że prawo zasiewu i zbioru działa również na naszą korzyść. Cieszymy się przecież, gdy dzięki zbieraniu ziarnka do ziarnka codziennych małych starań nasze relacje z ludźmi stają się piękne. Gdy odkładane od czasu do czasu 10 groszy staje się pokaźną sumką. Gdy udaje się projekt, nad którym ślęczeliśmy dniami i nocami. Oczywiście byłoby wspaniale, gdyby malutkie ziarenko stawało się nazajutrz wielkim drzewem, ale zwykle trzeba długo czekać na efekty pracy. Ten czas oczekiwania ma tę zaletę, że jeśli robimy coś źle, możemy zawrócić zanim będzie jeszcze gorzej. W każdej chwili możemy zawrócić i zacząć coś robić inaczej, lepiej, we właściwym kierunku. I nawet jeśli efektów nie zobaczymy od  razu, one przyjdą.
Ostatnio jestem zafascynowana filozofią Kaizen. To idea ciągłego doskonalenia za pomocą małych, ledwie zauważalnych zmian, krok po kroku, ziarnko do ziarnka. Wywracanie całego życia do góry nogami rzadko się sprawdza. Spójrzmy na postanowienia noworoczne: ile z nich co roku się powtarza, wciąż pozostając niezrealizowanymi. Ludzie z dnia na dzień zaczynają jeść wyłącznie zdrowe produkty, ćwiczyć pięć razy w tygodniu po dwie godziny, ograniczają wydatki do złotówki dziennie. Wytrzymują tak  dwa miesiące, a potem idą na wielkie zakupy i do końca roku zalegają na kanapie z wielką paczką chipsów, by w Sylwestra znów planować wielkie zmiany. Przeczytałam niedawno, że bardzo ważne jest dotrzymywanie obietnic składanych samemu sobie. To buduje nasze zaufanie do siebie i wiarę we własne możliwości. Lepiej obiecać sobie małą rzecz i wywiązać się z tej obietnicy niż robić wielkie postanowienia, których niedotrzymanie tylko nas zdołuje i wpędzi w poczucie winy. Nie obiecujmy sobie niczego, o czym wiemy, że będzie mało prawdopodobne do zrealizowania. To przyniesie więcej szkody niż pożytku.
Małe zmiany nie wydają się atrakcyjne, bo nie przynoszą szybkich efektów. Ale te efekty są trwałe, a samo wdrażanie zmian nie jest męczące. Może dlatego ich nie doceniamy i nie wierzymy w ich skuteczność. Może gdzieś w podświadomości mamy zakodowane, że musimy ciężko się napracować aby coś osiągnąć, inaczej to się nie liczy. Może brakuje nam poczucia, że robimy coś wielkiego, spektakularnego, budzącego powszechny podziw (albo chociaż nasz własny). Czy ktoś by się zmęczył ćwicząc minutę dziennie? Pewnie nie, trudno też nazwać wielkim osiągnięciem tak małą aktywność. Ale zaczynając od minuty nawet nie zauważymy, kiedy zaczniemy ćwiczyć dwie minuty, potem trzy i nie wiadomo kiedy zrobi się z tego pół godziny regularnego wysiłku. I to bez wyznaczania terminów, od kiedy to zaczniemy ćwiczyć minutę dłużej, a kiedy przejdziemy do dziesięciu minut. Zmuszanie się do dłuższych ćwiczeń zadziała tak samo jak w przypadku postanowień noworocznych – zrezygnujemy z nich. Trzeba poczekać aż wydłużenie czasu przyjdzie samo. Może po tygodniu, może po miesiącu, ale przyjdzie, łatwo i naturalnie. Oczywiście nie będziemy mogli natychmiast się pochwalić, jak to kondycja nam się poprawiła i jacy dzielni jesteśmy spędzając w pocie czoła długie godziny, ale istnieje większa szansa, że za trzy lata nadal będziemy ćwiczyć zamiast zalegać na kanapie. I będzie nam to sprawiać dużo przyjemności.