O mnie

Moje zdjęcie
Chcę żyć życiem uważnym, świadomym i radosnym. Nie zawsze się da, nie zawsze potrafię, nie zawsze się udaje. Ale nieustannie próbuję.

sobota, 31 sierpnia 2019

Podatek od opakowań


          Przyroda zawsze była dla mnie ważna. Od dzieciństwa. W wieku nastu lat osiągnęłam taki poziom, że podczas koleżeńskiej pantomimy zostałam przedstawiona jako ta, która chodzi i gasi światło. Staram się nie być ekoterrorystką, ale przyznaję, że mój stan się pogarsza. Tak się niestety składa, że ekologia już nie jest jakimś dziwactwem, stała się koniecznością niezbędną do przetrwania. Nie mamy tyle czasu aby na spokojnie edukować tych wszystkich ludzi, którzy nie nadążają za ciągle zmieniającymi się zasadami sortowania śmieci, zużywają hektolitry wody do mycia zębów i pakują każdy owoc do osobnej foliówki. Musimy działać szybko i skutecznie, bo katastrofa klimatyczna nie wydarzy się za sto lat, gdy nas już nie będzie, i nie wydarzy się za górami, za lasami. Wydarzy się za kilka, może kilkanaście lat, w każdym bądź razie za naszego życia. I to my się ugotujemy albo zginiemy w wojnie o wodę, a nie praprapraprawnuki, które są tak nierealnie, że wcale nas nie obchodzą. Dlatego wszystkie, nawet najmniejsze działania ekologiczne, są ważne.
Na początek postuluję wprowadzenie podatku od jednorazowych opakowań, płatnego przez firmy, które te opakowania kupują. Podatek powinien być spory nawet w przypadku opakowań z recyklingu, drogi dla opakowań z nowych surowców nadających się do recyklingu (nie chcemy przecież przerobić wszystkich drzew na pudełka) i kosmicznie drogi dla opakowań, których nie da się przetworzyć. Oto krótka analiza skutków wprowadzenia tego podatku: po pierwsze, przetwarzanie śmieci stanie się opłacalne i zmniejszy się powierzchnia wysypisk – odzyskane tereny możemy zamienić w lasy. Po drugie, producenci odkryją, że nie trzeba pasty do zębów pakować dodatkowo w kartonik, że sprzedawanie artykułów w sztucznie powiększonych opakowaniach jest głupie, a mleko można przewieźć w wielorazowych skrzynkach zamiast w zgrzewkach. Po trzecie, sklepy będą pełne produktów, które można kupić luzem, a statystyczny Kowalski, który ma inne zmartwienia niż ekologiczne fanaberie, będzie rzadziej biegać do śmietnika i przestanie zapominać o torbie na zakupy. O firankowych woreczkach na warzywa również. Restauracje zauważą, że słomki, nawet papierowe, nie są niezbędnym elementem przy serwowaniu napojów, a kurierzy zaakceptują koperty klientów i przestaną je dodatkowo pakować do własnych. Stratne będą jedynie firmy odbierające i składujące mniejsze ilości śmieci, przyznacie jednak, że to niewielka cena za ocalenie życia na Ziemi.
Tak więc, drodzy rządzący, bierzcie i stosujcie. Dla dobra planety całkowicie zrzekam się praw autorskich do tego pomysłu.

piątek, 2 sierpnia 2019

Złośliwość dla zaawansowanych


Internetowa złośliwość trzyma się mocno. Wystarczy przejrzeć komentarze pod artykułami w gazetach albo zajrzeć na fora. Niektórym jednak ta bardziej publiczna przestrzeń nie wystarcza i wkraczają na teren prywatny, czyli blogi. Ofiara może przecież nie szukać w internecie informacji o sobie, a warto by się dowiedziała co negatywnego ma jej do powiedzenia reszta świata. Na blogach jednak nie jest łatwo, bo często jest włączona moderacja. Jak się przez nią przecisnąć? Otóż trzeba się wspiąć na wyższy, bardziej dyskretny poziom. Oto kilka zaobserwowanych sposobów:
1.     Na troskliwość: „och, jesteś taka niesamowita, dlatego nie chcę, by ktoś pomyślał, że nie masz gustu, więc z dobroci serca ci napiszę, że wyglądasz w tej sukience jak pokemon, którym zresztą jesteś, ale niech to będzie nasza mała tajemnica”
2.     Na uśmiech, czyli pisanie najzłośliwszej złośliwości zakończonej pozytywnym emotikonem: „jesteś beznadziejna 😊 😊 😊
3.     Na stałego czytelnika: „czytam cię od początku i dlatego mam prawo napisać, że przynudzasz/piszesz bzdury/nic mi się nie podoba (ale nie napiszę ci żadnych konstruktywnych propozycji, tylko będę narzekać pod każdym postem, jak bardzo ten blog zszedł na psy)”
4.     Na focha: „nie zgadzam się z tobą, więc sobie pójdę i nigdy więcej tu nie zajrzę, o!”
5.     Na podważanie kompetencji eksperta: „zawsze myślałam, że jesteś ekspertem od doboru kolorów, ale po tym jak użyłaś czarnego tuszu do rzęs zakładając białą sukienkę, to już wiem, że nie masz bladego pojęcia o kolorach!”
6.     Na udawanie eksperta: „jak można być takim nieukiem aby robić pesto z rukoli. Przecież pesto jest włoskie i może być tylko z bazylii, wiem co piszę, bo byłam dwa razy we włoskiej restauracji i kiedyś spotkałam w pociągu prawdziwego Włocha i on też nie słyszał o pesto z rukoli”
7.     Na bycie lepszym: „ja bym nigdy się nie zachowała tak okropnie jak ty, bo ja mam własne wysokie standardy, których się trzymam, no ale wiadomo, takie standardy to nie są dostępne dla byle kogo”

I tak dalej, i tak dalej. A to wszystko pod sztandarem wolności słowa, która jakoby usprawiedliwiała każdą złośliwość i nieuprzejmość. Otóż nie usprawiedliwia. Można przecież prowadzić dyskusje skupione na przedmiocie wymiany zdań, a nie na dyskutujących osobach. Można powiedzieć coś krytycznego w konstruktywny sposób i wyrazić własne zdanie nie robiąc nikomu przykrości. Czasami warto się ugryźć w klawiaturę. Pomaga w tym proste pytanie do samego siebie: czy chciałabym żyć w świecie, w którym wszyscy by tak pisali?