W dużym mieście niemal
o każdej porze dnia i nocy możemy zrobić zakupy, zatankować samochód i zamówić
pizzę. A także pójść na siłownię, do fryzjera i kosmetyczki.
Miasta nigdy nie
śpią, wręcz preferują nocny tryb życia, a i życie na wsi się zmienia w tym
kierunku. Pięćdziesiąt lat temu potańcówki były o 17.00, dwadzieścia lat temu
na dyskoteki chodziło się na 20.00, teraz przed 22.00 nie ma żywej duszy na
parkiecie. Współczesny tryb życia to nocny tryb życia, zaprojektowany pod sowy,
a nie skowronki.
Czas na sen się
kurczy i sami go sobie zabieramy. Z jednej strony odkładamy mnóstwo spraw, a z
drugiej jak już się za nie weźmiemy, to chcemy załatwiać wszystko natychmiast,
bez względu na porę dnia. Kiedyś czas pracy i odpoczynku był wyraźniej
oddzielony. Oczywiście lekarza można było wezwać o każdej porze dnia i nocy, a
i w elektrowniach ktoś czuwał, by ktoś inny mógł wracać oświetloną ulicą do
domu. To jestem w stanie zrozumieć. Natomiast nie rozumiem, dlaczego coraz
więcej usług musi być non-stop dostępnych i gdzie leży granica. Widziałam już
całodobową budowę, a co będzie za parę lat? Czy czekają nas nocne zmiany w biurach?
Nie mam tu na myśli nadgodzin, tylko regularne, nocne zmiany. Zastanawiam się
też, po co nam to wszystko, po co nam to szaleńcze tempo i całodobowa
dostępność. Czy naprawdę potrzebujemy nocnych programów w telewizji i
kosmetyczki? Podobno sen jest najlepszym kosmetykiem, jak ktoś nie ma czasu
przyjść o normalnej porze do kosmetyczki to może zamiast tego niech się
porządnie wyśpi? Albo taka budowa – człowiek jest w najgorszej formie między
2.00 a 4.00 rano, czy naprawdę musimy narażać ludzkie życie i zdrowie po to by
jakiś budynek został oddany do użytku tydzień wcześniej?
Sami sobie
stwarzamy te stresujące warunki życia. A zaczyna się tak: nawet jak zawczasu
kupujesz za długie spodnie, to i tak zanosisz je do krawcowej w ostatniej
chwili przed imprezą, błagając o usługę ekspresową. Albo potrzebujesz raportu i
wiesz o tym miesiąc wcześniej, ale prośbę o dane wysyłasz na dwa tygodnie przed
terminem – bo to przecież tyyyle czasu… I
na wypadek ewentualnych opóźnień dajesz tylko tydzień na odpowiedź. Potem
osoba, która dostaje twoją prośbę, pisze do kolejnej osoby prośbę o kolejne dane,
profilaktycznie skracając termin o 3 dni żeby wyrobić się z odpowiedzią dla
ciebie… A na końcu tego łańcuszka ktoś musi zostać po godzinach, bo dostał
termin „na wczoraj”. A ty otwierasz raport tydzień po otrzymaniu. Albo inny
przykład: Boże Narodzenie jest co roku o tej samej porze, ale i tak mnóstwo
ludzi przypomina sobie o tym w ostatniej chwili i potem kurierzy pracują na
trzy zmiany żeby wszystkie prezenty dostarczyć na czas. A wystarczy lepsze
planowanie. I jak ktoś nigdy nie ma czasu w listopadzie, to niech zacznie w
październiku, albo nawet i we wrześniu. Więcej spokoju i więcej czasu dla
wszystkich. Więcej normalnych godzin pracy i odpoczynku dla wszystkich.
Zwolnienie tempa całego świata najlepiej zacząć od siebie – przynajmniej
przestając przyspieszaćJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz