O mnie

Moje zdjęcie
Chcę żyć życiem uważnym, świadomym i radosnym. Nie zawsze się da, nie zawsze potrafię, nie zawsze się udaje. Ale nieustannie próbuję.

niedziela, 22 maja 2011

Kilka słów o pieniądzach


Pieniądze podobno szczęścia nie dają... ale często ułatwiają życie. Nie jest to dla mnie prosty temat i na pewno nie jestem w nim ekspertem, ale dużo się nauczyłam i tym chcę się z Wami podzielić.
            Zaczynałam pracę z pensją w okolicach średniej krajowej, czyli lepiej niż większość moich rówieśników, a mimo to często nie starczało mi do następnej wypłaty. Zaczęło się więc pożyczanie od znajomych i debet na koncie. Z tej pierwszej opcji dosyć szybko przestałam korzystać, bo odkryłam kredyty konsumpcyjne – można było oddawać pieniądze w mniejszych ratach, nie musiałam o nie prosić ani się tłumaczyć. Wobec tych korzyści perspektywa spłaty odsetek nie wydawała mi się straszna. Zdarzało mi się spóźniać ze spłatą raty. W pewnym momencie potrzebowałam pieniędzy tak szybko, że wpadłam w łapy powszechnie znanej instytucji finansowej słynącej z odsetek w okolicach 50%. Oczywiście odsetki jako takie stanowiły procent zgodny z prawem, reszta to były opłaty administracyjne, manipulacyjne, za rozpatrzenie wniosku, bla, bla, bla...
            W międzyczasie bywały podwyżki, premie, a ja nadal wydawałam wszystko. Na co? Na życie ponad stan: restauracje, kina, zbyt drogie kosmetyki. Nikt mnie nie podejrzewał o taką rozrzutność, bo były to wydatki niewidoczne dla otoczenia: chodzenie do kina czy restauracji nie jest przecież niczym nadzwyczajnym, a nie miałam rzucających się w oczy drogich ubrań czy elektronicznych gadżetów. Po prostu przejadałam te pieniądze. Co jakiś czas oczywiście próbowałam nad tym zapanować, zaczynałam prowadzić dziennik wydatków i próbowałam narzucić sobie dyscyplinę budżetową – aż do następnego razu, gdy znów spontanicznie wydawałam to, co zaoszczędziłam przez cały miesiąc. I tak minęły cztery lata.
To paradoks, bo pomogła mi dopiero utrata pracy. Dostałam odszkodowanie, za które spłaciłam wszystkie kredyty. Przez kilka miesięcy nie miałam pracy i nie było dnia abym się nie zastanawiała, na jak długo wystarczy mi pieniędzy i co będzie jak się skończą. Potem udało mi się znaleźć pracę, w której zarabiałam tyle, co na początku mojej drogi zawodowej. Tylko że ta pensja nie stanowiła już średniej krajowej, średnie wynagrodzenie znacznie wzrosło, ceny zresztą też. Nauczyłam się nie ufać sobie w kwestii finansów. Wiem, że jestem w stanie wydać każdą pensję, bez względu na jej wysokość. Po prostu z każdą podwyżką cicho i niepostrzeżenie pojawiają się nowe pomysły na niezbędne wręcz produkty i usługi. Musiałam nauczyć się mówić „nie” swoim zachciankom. Zmieniłam bank i nie występowałam już o możliwość korzystania z debetu na koncie.  Długo broniłam się przed kartą kredytową, bo bałam się, że wrócę do starych nawyków. W końcu musiałam o tę kartę wystąpić, bo tylko w ten sposób mogłam zarezerwować hotel na wakacje za granicą. Z wielką przyjemnością donoszę, że mimo posiadania tej karty od roku, korzystam z niej tylko w takich celach i spłacam niezwłocznie.
Teraz uczę się trudnej sztuki oszczędzania. Nigdy nie liczyłam na to, że ktoś będzie mnie utrzymywał, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie bardzo wyraźnie, że mogę liczyć tylko na siebie. Teraz jest pięknie i kolorowo, mam wspaniałego mężczyznę, dobrą pracę, rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, ale nikt mi nie zagwarantuje, że tak będzie zawsze, że ktoś będzie chciał i mógł mi pomóc w trudnych sytuacjach. Dlatego zaczęłam budować moją małą stabilizację finansową. A o postępach będzie w innym wpisie.