O mnie

Moje zdjęcie
Chcę żyć życiem uważnym, świadomym i radosnym. Nie zawsze się da, nie zawsze potrafię, nie zawsze się udaje. Ale nieustannie próbuję.

niedziela, 23 września 2012

Kuchenne opowieści z morałem

 Nie mogę o sobie powiedzieć, że się prawidłowo odżywiam, szczególnie zdaniem powszechnie uznanych żywieniowców. Praca nad zmianą złych nawyków w tym zakresie to długa, wyboista droga z rondami, na których nieraz zawracałam do punktu wyjścia lub skręcałam w niewłaściwą stronę. Ale udało mi się wypracować sporo nawyków, z których jestem naprawdę dumna i to częściowo usprawiedliwia moje poniższe wymądrzanie się.
            Wszystko się zaczęło dawno, dawno temu, kiedy ledwie byłam w szkole podstawowej. Wtedy to po raz pierwszy sięgnęłam po encyklopedię żeby zobaczyć, jaka witamina mi pomoże na zajady. Wcześniej słyszałam, że pomaga na to jakaś witamina, ale nie pamiętałam, która i w czym ją można zjeść. Do apteki było daleko, więc nawet mi do głowy nie przyszło, żeby tam pójść po jakąś cudowną tabletkę. Na szczęście miałam stare wydanie encyklopedii, gdzie znajdowała sie tabela wszystkich witamin i ich głównych źródeł. I tak się zaczęło… Zupełnie niepostrzeżenie i bez szczególnego wysiłku zostałam ekspertem w dziedzinie leczenia chorób i poprawy urody pożywieniem. Co nie znaczy, że z miejsca zaczęłam przekładać wiedzę na praktykę… Ale jak się zastanowię, ile razy sięgałam po zdrową żywność zamiast po tabletkę, mogę stwierdzić, że nauka nie poszła w las. Stąd morał pierwszy:
Nasiąkasz tym, co czytasz. Warto wzbogacać swoją wiedzę co do zasad zdrowego odżywiania, mikro-i makroelementów. Może nie jutro, ale któregoś dnia zauważysz, że teoria stała się praktyką.
            Swoją wiedzę wzbogacałam także w zasady różnorakich diet odchudzających. Niektóre nawet stosowałam, z gorszym lub lepszym skutkiem, ale zawsze krótkotrwałym. Na szczęście nie byłam w tym dietowaniu wytrwała i szybko zrezygnowałam ze stosowania jakichkolwiek diet. Dlaczego „na szczęście”? Nie znam ani jednej osoby stosującej dietę odchudzającą, która by nie wróciła do poprzedniej wagi. Morał drugi:
Najlepsza dieta to brak diety, lepiej postawić na zmianę nawyków.
            Warto obserwować wpływ sposobu odżywiania na własny organizm. Mój cholesterol zawsze był w normie, mimo ciągłego jedzenia jajecznicy na śniadanie. Jakiś czas temu próbowałam ograniczyć ilość mięsa w diecie do przepisowych 2-3 razy w tygodniu. A właściwie do 4-5 razy w tygodniu, bo jestem wybitnie mięsożerna. Patrząc na moje słabe wyniki badań, lekarka zapytała, czy jestem wegetarianką. Morał trzeci:
Obserwacja reakcji własnego organizmu to podstawa. To, co dobre dla innych, niekoniecznie sprawdzi się w Twoim przypadku.
            Mając się świadomość, co jest dobre dla zdrowia, miałam podstawę do wprowadzania zmian. I tak np. któregoś lata zaczęłam pić 1,5 l wody mineralnej dziennie. Efekty były niesamowite – lepsza cera, zanikający cellulit, bielsze zęby. Ale z nadejściem jesieni znów pojawiły się hektolitry kawy i herbaty. Któregoś dnia kawa przestała mi smakować, więc przestałam ją pić. Za to herbatę zaczęłam pić z sokiem malinowym. Po pewnym czasie producent zmienił sok na bezwartościowy syrop, ale ja już zdążyłam się uzależnić od słodkiej herbaty. Udało mi się zwalczyć ten nałóg, choć nie za pierwszym razem. Różnica jest taka, że tym razem nie zaczynam pić herbaty z syropem, bo „miałam ciężki dzień” i „to tylko jeden raz”. Wiem, że z jednego razu szybko zrobiłyby się dwa, trzy, cztery… Morał czwarty:
Jeśli pracowałaś/eś nad wykluczeniem czegoś niezdrowego ze swojej diety, podwójnie uważaj, by nie wrócić do złych nawyków. Szkoda byłoby zmarnować tę całą pracę nad zmianą.
            Z tą zmianą nawyków często bywało tak, że pewnego pięknego dnia się budziłam i postanawiałam, że od dziś jem tylko zdrowe rzeczy. Jako że nagłe jedzenie wyłącznie zdrowych rzeczy było sporą rewolucją, była to droga przez mękę, gdyż organizm głośno i wyraźnie domagał się tego, co zawsze miał. A to z kolei kończyło się szybkim powrotem do ulubionego bezwartościowego jedzenia, i to powrotem ze sporą porcją wyrzutów sumienia, że znowu robię to samo. Morał piąty:
Od rewolucji lepsza jest ewolucja, czyli powolne i systematyczne zmiany we właściwym kierunku. Cera nie polepszy się w pięć minut ani nie ubędzie z dnia na dzień 20 kg, ale kiedyś ten piękny dzień nadejdzie. I nawet jeśli dasz sobie na zmianę nawyków dwa lata, one też miną, i to szybciej niż Ci się zdaje.
            Aby mieć pole do zmian, najpierw trzeba było nabrać tych złych nawyków. Wszystko zaczynało się od niewinnego próbowania: nowego gatunku ciastek, które potem kupowałam co drugi dzień, intrygujących smaków lodów (ogólnie nie przepadam za lodami, ale udało mi się znaleźć takie uzależniające) czy wspomnianej wyżej herbaty z sokiem malinowym. Nie mówię, że powinniśmy jeść tylko to, co znamy, ale… Morał szósty:
Lepiej zapobiegać niż leczyć. Zastanów się zanim spróbujesz czegoś, czego absolutnie nie powinno być w Twojej diecie.
Kiedyś postanowiłam nie jeść słodyczy w poście. Oczywiście rzuciłam się na nie niezwłocznie  po zakończeniu tego okresu, z zamiarem zrekompensowania sobie czasu wyrzeczeń. Liczyłam się z tym, że po takiej akcji słodycze mogą mi smakować jeszcze bardziej i że się na nie rzucę jak wygłodzony tygrys. I co? Już nie byłam w stanie zjeść całej czekolady na raz. Morał siódmy:
Małe wyrzeczenia mogą dać duże efekty - szczególnie jeśli chodzi o odzwyczajenie się od słodkiego smaku, bo im więcej jemy słodyczy tym większą mamy na nie ochotę.
Tamten post był dla mnie sporym wyzwaniem. Niby nie myślałam ciągle o słodyczach, ale często mi się śniły, i to w wyolbrzymionej wersji: pamiętam ogromne batony z orzeszkami wielkości ziemniaków, ptasie mleczka rozmiaru pudełek na buty i kruche ciasteczka o średnicy tortownicy.. Odstawienie słodyczy na jakiś czas było dobrym pomysłem, ale czułabym się nieszczęśliwa gdybym sobie postanowiła, że już nigdy nie zjem niczego słodkiego. Morał ósmy:
Wszystko jest dozwolone w małych ilościach – o ile jesteś osobą potrafiącą poprzestać na małych ilościach…