O mnie

Moje zdjęcie
Chcę żyć życiem uważnym, świadomym i radosnym. Nie zawsze się da, nie zawsze potrafię, nie zawsze się udaje. Ale nieustannie próbuję.

poniedziałek, 14 maja 2012

Minimalistyczna szafa

Moje ubrania zawsze mieściły się na kilku półkach. Nie miało to jednak nic wspólnego z koncepcją garderoby w pigułce – raczej był to zbiór przypadkowych, trudnych do połączenia ze sobą rzeczy. W efekcie jakoś udawało mi się ubierać, ale nie mogę powiedzieć, że był to efekt spektakularny. Jakiś rok temu postanowiłam to zmienić:
1.     Przeanalizowałam wnikliwie wady i zalety swojej sylwetki: co jest jej atutem i zasługuje na pokazanie, a co należałoby ukryć.
2.     Zapoznałam się z typologią sylwetek Goka Wana oraz Trinny i Susannah i określiłam, do którego typu pasuję i w jakich fasonach byłoby mi dobrze. Wydawało mi się, że dawno to wiem, a jednak dzięki książce Goka odkryłam kilka fasonów, na które wcześniej nawet bym nie spojrzała.
3.     Potem przyszedł czas na analizę kolorystyczną. Zaczęłam od słynnego podziału na pory roku, ale widząc na forach dyskusyjnych jak stylistki „z wieloletnim doświadczeniem” kłócą się czy Nicole Kidman jest wiosną czy jesienią, trochę straciłam wiarę w sens tej typologii. Skupiłam się na określeniu, czy pasują mi zimne czy ciepłe kolory, a potem, które z nich najbardziej.
4.     Z tych najlepiej dopasowanych kolorów wybrałam kilka, w które chciałabym się ubierać, plus czarny, który będzie dobrą bazą. Nie jest to akurat „mój” kolor, ale np. czarna spódnica będzie się dobrze komponowała z wszystkimi kolorami i nie będzie przecież przy twarzy.
5.     Określiłam swój styl. Moda modą, sylwetka sylwetką, ale niektórych rzeczy za nic nie włożę, choćby wszyscy dookoła mówili, że są dla mnie stworzone. Przyjrzałam się swoim ubraniom: co w nich lubię, dlaczego ciągle je zakładam albo dlaczego wciąż czekają na swoje pięć minut, które nigdy nie nadchodzi?
6.     Przejrzałam zawartość szafy i wyrzuciłam/oddałam na PCK/wystawiłam na Allegro wszystko (PRAWIE wszystko…), co nie pasowało do mojej sylwetki i typu urody. Niee, to się nie stało za jednym razem – przeglądanie ubrań odbyło się już kilkakrotnie i nie jest to zakończony proces. Wciąż odkrywam rzeczy, których już nie założę, a które jakimś cudem nadal pozostają w szafie.
7.     Zrobiłam spis rzeczy, które potrzebuję dokupić. Przemyślałam też, na jakie okazje będę je zakładać i czy pasują do reszty garderoby.
8.     Jako osoba praktyczna ustaliłam ze sobą, że nie będę kupować rzeczy gniotących się od samego wiszenia w szafie. Wrodzona niechęć do żelazka powoduje, że takie ubrania bardzo rzadko widuję na sobie.
9.     Jako osoba nie cierpiąca tzw. łażenia po sklepach, postanowiłam nie kupować hitów sezonu. Nie jest fajnie usłyszeć „jak cudownie wygląda na tobie ta sukienka z 2001 roku! W czym ją pierzesz, że się jeszcze nie rozpadła?”
10.  Jako minimalistka postawiłam na jakość, a nie ilość. Wolę mieć kilka doskonale skrojonych i starannie uszytych ubrań niż całą szafę byle czego z wystającymi nitkami i zacinającym się zamkiem.
11.  Jakość kosztuje, a ja nie lubię wydawać fortuny na ubrania, dlatego poszukiwania postanowiłam prowadzić głównie na sezonowych wyprzedażach i promocjach tudzież znaleźć coś wcześniej i czekać, aż sprzedawca zmieni zdanie co do ceny.
Uzbrojona w listę zasad i listę zakupów ruszyłam do sklepów. Zapewne w tym miejscu spodziewacie się ujrzeć doskonale ubraną, zadowoloną z siebie kobietę. Nic podobnego! Być może ten wspaniały moment kiedyś nastąpi, ale teraz jestem przede wszystkim sfrustrowaną i zmęczoną kobietą. Otóż okazało się, że w sklepach nic nie ma! Albo nie pasuje kolor, albo fason, albo cena, a najczęściej (niestety!) jakość. Ilekroć widzę na ulicy dobrze ubraną dziewczynę, mam ochotę pobiec za nią i prośbą lub groźbą wydrzeć adresy sklepów, w których się ubiera. Szukanie „perełek” w stosach byle jakich szmatek niestety nie jest moją mocną stroną. Moja szafa staje się coraz bardziej minimalistyczna, a hasło „nie mam co na siebie włożyć” ma szansę stać się faktem.
Zdążyłam też popełnić kilka zakupowych błędów. Nawet jeśli się zna swoje oczekiwania, nie jest łatwo przejść od wspaniałej teorii do wspaniałej realizacji. W chwilach słabości kupiłam kilka ubrań, które „prawie” spełniały moje kryteria albo w trakcie użytkowania okazało się, że to, co fantastycznie wyglądało w przymierzalni, w warunkach domowych już niekoniecznie (ach, te sklepowe lustra wyszczuplające..).
Ale nie poddaję się… Jeżeli kiedyś stanę się tą doskonale ubraną kobietą, niezwłocznie napiszę, jakim cudem tego dokonałam.